niedziela, 1 stycznia 2017

Szpital na PLUS #1 - Moja własna historia...

Czasami jest tak, że nic nie idzie po naszej myśli.
Czasami jest tak, że chcesz zwyczajnie usiąść wydrzeć się, rozpłakać, krzyczeć, bić, kopać, pluć... Jak małe dziecko, nie potrafisz poradzić sobie z emocjami więc wyrażasz je jak popadnie. Czasami trzeba dotknąć ciężkich tematów... trzeba dotknąć, wydawałoby się, dna. A jednak i w tym dnie zawsze znajdzie się promyk światła. W tym bagnie znajdzie się nawet stabilny grunt.
Chciałabym Wam opowiedzieć moją historię, może nie z happy end'em ale i tak budującą!
Moje bagno pochłaniało mnie powoli od początku listopada, a utonęłam w nim na początku grudnia. Nadal w nim jestem ale mam grunt i widzę światło.
Listopad był ciężkim miesiącem, wymagającym i stresującym. Jeśli chodzi o relacje międzyludzkie, o wybory i decyzje - o ironio! - podejmowane przez inne osoby, a uderzające we mnie - jedna wielka PORAŻKA. Listopad to był moment, że miałam ochotę wrzeszczeć, kopać i tupać. Konflikty, koniec macierzyńskiego (temat na kolejnego posta!), decyzje związane z pracą - to była masakra! Ale to było nic w porównaniu do tego co nadejść miało.


Na początku grudnia, w nocy trafiłam do szpitala z bólem brzucha. Ledwo mogłam chodzić - mimo późnej pory osoby, które mnie przyjmowały były przemiłe, pomocne i wspierające. Od razu zostałam zbadana, dostałam łóżko i bez jakiejkolwiek dyskusji podano mi leki przeciwbólowe żebym się nie męczyła. W sobotę pani doktor (zresztą zrobiła na mnie cudowne wrażenie) musiała przekazać mi złe wieści - świat się zatrzymał, "utonęłam w bagnie", bez światła, bez gruntu. SAMA... to był cios, ale otrzymałam WSPARCIE, a pani doktor zrobiła to tak delikatnie jak tylko mogła. Przez 11 dni wszyscy lekarze, położne byli bardzo wspierający, troszczyli się i dbali, nie tylko o mnie, o wszystkie pacjentki. Miałam wrażenie jakby byli wiernymi kibicami :) W trudnych sprawach niezwykle delikatni i wyrozumiali. Nie było żadnego problemu, żeby uzyskać informacje, żeby pogadać, żeby dostać coś przeciwbólowego.
Może nie jest to hotel 5*, ale za to, jest to miejsce, w którym ja, kobieta zagubiona, której znany świat i wyobrażenia przyszłości runęły w ciągu paru dni, otrzymałam wsparcie i pomoc. Mimo tego, że byłam sama (przecież mój mąż nie może być ze mną cały czas), nie czułam się samotna. Poczułam, że się mną zaopiekowano. Czułam zainteresowanie, przejęcie i odpowiedzialność za mnie i moje zdrowie. Czułam się BEZPIECZNIE. Wszelkie potrzeby medyczne zostały zagwarantowane, a najpiękniejszym i najcudowniejszym, co mnie spotkało to wsparcie lekarzy gdy przekazywali złe wieści i ich radość gdy mogli powiedzieć coś dobrego! To się liczy, ich pomoc, wiedza i doświadczenie. Ja podeszłam do nich z szacunkiem, pokorą i uśmiechem. Mimo, że to ich praca i to oni służą nam pomocą, to należą im się wielkie brawa i wdzięczność. Należy im się SZACUNEK. Przecież nie chcą zrobić krzywdy, pomagają na miarę swoich możliwości. Są z pacjentem wtedy kiedy mogą sobie na to pozwolić - lekarzy jest tylko kilku a pacjentek...
Myślę, że wiele też zależy od nas - pacjentek - jeśli podejdziemy do personelu z dobrym nastawieniem to oni nam oddadzą tak samo (przecież nikt z nas nie lubi spotykać się z gburami, osobami ciągle narzekającymi) - cała ekipa jest naprawdę wyrozumiała ale każdy ma jakieś granice. Ja podziwiam ich za pracę i poświęcenie, za to, że przez 48h potrafią latać porodówka-oddziały. Jeszcze znajdą sekundę by zatrzymać się, uśmiechnąć się na chwilę i lecieć dalej. Nie taki straszny ten nasz szpital jak go malują!


Nie wiem, w którym momencie poczułam pod nogami grunt i zobaczyłam światło. 
W międzyczasie była zbiórka żywności, którą musiałam jakoś koordynować. Tęskniłam strasznie za bliskością - potrzebowałam jej bardzo w tym momencie. Lecz nie tylko ja tam byłam głodna pozytywnych uczyć, wsparcia... i nie były to inne pacjentki... to był personel. 

W dzisiejszym świecie ciężko jest o dobrą opinie, ciężko ją utrzymać. Ludzie korzystając ze swoich praw zapominają o obowiązkach. Zapominają o granicach moralnych, o kulturze. Nie myślą o tym, co wypada. Stają się roszczeniowi. Coś nie podejdzie - skarga. Ktoś krzywo spojrzał - skarga. Ktoś nie usługiwał - skarga. O dobrych rzeczach się nie mówi. Kręci się afery na niedociągnięciach, ludzkich pomyłkach. Żeruje się na ludzkich odruchach u osób, od których się wymaga ciągłej perfekcji. 
Ludzie nie są idealni. I ci cudowni ludzie, którzy mną ( i nie tylko) się opiekowali są właśnie ofiarami dzisiejszego świata. Nikt głośno nie mówi, nie docenia, nie dziękuje za dobrze wykonaną pracę... ale niech znajdą jakiś mały szczegół, jakąś maleńką rzecz, która nie pasuje... 

Nie wiem kiedy moje łóżko stało się centrum dowodzenia akcji, projektu i paru innych pomysłów. To było światło i grunt, które znalazłam. Grunt, na którym można zrobić coś pięknego i potrzebnego! Ten post jest wstępem do projektu. Jest odpowiedzią na potrzebę pozytywnej energii, pozytywnej informacji. Pobyt w szpitalu był ciężki, był naprawdę słaby - to właśnie lekarze i położne pomogli mi przetrwać ten czas. Teraz ja chcę im pomóc, tym samym pomogę każdej kobiecie, która trafi pod ich opiekę.

Kochani! Przedstawiam Wam projekt SZPITAL NA PLUS. To projekt rozwojowy, wielowątkowy ale tu, w tym wymiarze blogowym to przede wszystkim prawdziwe i dobre historie tych, którzy choć na chwilę stali się mieszkańcami, któregokolwiek z oddziałów. Chciałabym się na początku skupić na oddziałach związanych z rodzicielstwem - te są mi najbliższe. Mam nadzieję, że pomożecie mi rozpuścić tę pozytywną wieść w świat! Dzielcie się, udostępniajcie!
Wesprzyjmy cały personel medyczny (i nie tylko), podziękujmy, doceńmy! Dosyć już negatywnych opinii - czas na coś DOBREGO!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz