poniedziałek, 7 listopada 2016

Zamotani Miłością - Aleksandra & Tadeusz

Zapraszam Was do poznania wyjątkowej Mamy, z którą jak się okazało jakiś czas temu mamy wspólne tematy. Aleksandra jest Mamą cudownego 2-letniego Tadeusza, dobrego kumpla i uroczego urwisa :) Poznajcie ich własną chustową historie...

                                                 


O istnieniu chust wiedziałam, jeszcze zanim byłam w ciąży. Dużo, dużo wcześniej… Chustonoszenie zawsze mnie fascynowało, tak po prostu, bo idea rodzicielstwa bliskości wtedy jeszcze nie była mi znajoma. Fascynowało mnie bardziej dlatego, że momentalnie kojarzyło mi się z zadowolonym dzieckiem, wolnymi rękoma rodzica a jeszcze te chusty takie przepiękne, kolorowe!
            
Naszą pierwszą chustę – niebiesko-seledynowego pasiaka z natibaby, dostaliśmy od mojego rodzeństwa w prezencie na Boże Narodzenie, Tadeusz miał wówczas skończone 4 miesiące. Bardzo dobrze, że dostaliśmy go, bo sama chyba nie dałabym rady zdecydować się i wybrać chusty idealnej dla nas, pomijam już kwestię koloru, ale nie spodziewałam się wtedy, że chusty mają chociażby rozmiary. I jeszcze firm chustowych jest więcej, niż byłam sobie w stanie wyobrazić, a każda chustomama poleca co innego – coś co u nich się sprawdziło. Nasza chusta okazała się doskonała, tylko motanie nadal było czarną magią. Jedno wiązanie okazywało się być trudniejsze od poprzedniego, a że za oknem zima, śnieg i mróz to odpuściłam i na spacery wyruszaliśmy w wózku. A w domu Tadeusz był dzieckiem idealnym, przy którym bez żadnych problemów można było posprzątać, ugotować obiad, zrobić dosłownie wszystko bez noszenia na rękach, więc chusta nadal leżała w kącie i czekała na lepsze czasy, które nastały dopiero krótko przed pierwszymi urodzinami Tadeusza.


W każdym razie lepsze czasy dla chusty nadeszły, bo… jak wyjść z domu szybko, bez wózka, z dzieckiem, które samodzielnie nie chodzi? Eureka, mamy przecież chustę! Na całe szczęście była też do niej instrukcja obsługi, w której można było znaleźć kilka podstawowych sposobów na zamotanie malucha. Znalazłam takie stosunkowo najprostsze! Napociłam się przy wiązaniu jak głupia, ale udało się! Naprawdę było super, pokochałam chustę. Stwierdziłam jednocześnie, że noszenie prawie rocznego Tadeusza z przodu nie jest najlepszym rozwiązaniem - nie widział świata, tylko moje obojczyki i wiercił się straszliwie. Znów chusta leżała w kącie… wróciła do łask, kiedy Tadeusz był już prawie dwulatkiem, a Karolina (autorka śMieszkowa) zorganizowała w Pile pierwsze chustowe macanki, na których odkryłam idealne i nie trudne wiązanie – plecak prosty, które dla starszaka okazało się strzałem w dziesiątkę. Dla mnie to naprawdę wygodne rozwiązanie, by nosić 12 kilogramów na plecach, a Tadeusz aż rwał się do motania i przytulania! Bliskość przede wszystkim!

Chustonoszenie to dla mnie dwie wolne ręce, którymi mogę zrobić dużo dobrego, jednocześnie będąc ciągle blisko dziecka, nie tracąc naszego, wspólnego czasu na miłość. Chustonoszenie to moim zdaniem praktyczna pomoc dla wszystkich rodziców, którzy potrzebują być mobilni, a jak wiadomo wielkogabarytowe wózki dziecięce często bardziej przeszkadzają w tym, niż pomagają. Poza tym jestem kobietą i uwielbiam piękne rzeczy, więc co się dziwić, że kocham chusty? Co prawda mamy obecnie tylko jednego pasiaka, w zdecydowanie męskich (nie moich) kolorach, ale wszystkie inne kolory, wzory i faktury łapią mnie za serce. Jeszcze nie jestem chustoświrką, nadal nie rozumiem jak można wydać 600 złotych na kawał materiału – jak to mówi Tata Tadeusza „Za 600 złotych to kupiłbym krosno i sam sobie chusty tkał” i trudno się nie zgodzić, bo chusty to stosunkowo droga obsesja. Jednak czy bliskość ma cenę, której my rodzice byśmy nie zapłacili? Nie ma! Dla mnie chustonoszenie to radosny i bardzo wygodny sposób na okazywanie miłości, więc #noszębokocham.

Tak naprawdę dopiero rozpoczęłam swoją przygodę z macierzyństwem i chustowaniem, ale powszechnie wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia…

                    
O mnie:

Jestem Aleksandra. Narzeczona mężczyzny, którzy marzy by przejechać na motorze Route 66 i mama dwuletniego Tadeusza. Z wykształcenia dziennikarka, nadal studiująca. Z pasji blogerka z Brzuchacze. Uwielbiam kawę, kolor różowy i kryminały Harlana Cobena. 

1 komentarz: