niedziela, 13 listopada 2016

12 Mieszkowych miesięcy

Mieszkowy Tato:
Długo zastanawiałem się co napisać o pierwszym roku. Chociaż tak właściwie problem nie tkwił w tym „co napisać?” tylko „jak?”. Miniony rok był bardzo intensywny i pełen debiutów. Jak na pierwsze dziecko z resztą przystało J. Niby można wybrać jakieś przełomowe etapy, ale tak na prawdę każdy następny dzień był ważniejszy od poprzedniego. Nawet jeśli dopiero co został zdobyty „niezdobywalny” szczyt.

07.11.2015



1)      Pierwszy uśmiech i pierwsze łzy.

2)      Pierwszy weekend spędzony samodzielnie z dzieckiem i pierwsze wakacje spędzane we troje.
      3)      Pierwsze pełznięcie, raczkowanie, krok i pierwszy upadek.
      4)      Pierwsze zabawy i pierwsza choroba.
      5)      Codzienne odkrywanie świata na nowo i codzienna rutyna.
Można jeszcze sporo wymienić a i tak znalazłoby się mnóstwo pominiętych zdarzeń, sprzeczności, szczęścia i kiepsko przespanych nocy. Jedno jest pewne. Czas zleciał błyskawicznie. Dopiero co jechaliśmy z Karoliną na porodówkę, a tu już roczek za pasem.
Z jednej strony szkoda, że tak wszystko pędzi jak szalone. Trochę tęskno na spaniem w trójkę. Obecnie jest to niemożliwe z przyczyn logistycznych (70cm Mieszko zajmuje 2/3, a nie jak wskazuje logika 1/3,  2-metrowego łóżka J ).
Z drugiej strony nie mogę się doczekać, aż Mieszko nieco podrośnie i będzie można zarazić go własnymi pasjami J.

Jedno jest pewne, polecam aktywne ojcostwo! Nic nie jest w stanie zastąpić tych wszystkich doświadczeń związanych z wychowywaniem dziecka i obserwowania jak od pierwszych dni zmaga się ze światem! 

3 listopada 2015 r., godzina 16:32 - na świat przyszedł Mieszko(!), Mały Książę naszej rodziny, a my zniecierpliwieni czekaniem przywitaliśmy go z łzami w oczach...
03.11.2015

Pamiętam ten ryk, gdy wynieśli go z sali operacyjnej i później minę Arka, i to uczucie gdy zobaczyłam tego małego człowieka obok siebie. Opatulony w rożek, przy tacie... był cudowny, słodki, malutki, cichutki... przepiękny, idealny w każdym milimetrze 

i był nasz! Nasz na własność - wtedy pomyślałam "Nikomu Cię nie oddam..." To były cudowne chwile, mimo tego, że sam pobyt w szpitalu mnie psychicznie zmęczył to Mieszko był lekarstwem na wszystko.

Pierwsza noc również dała nam nadzieję na kolejne dni bo Książę budził się co 3h, jadł i szedł spać dalej. A później... a później było tylko coraz ciekawiej :) Raz lepiej, raz gorzej. Musieliśmy się dotrzeć, poznać, nauczyć się rozumieć nawzajem. Mijały dni, tygodnie, miesiące. Mieszko co chwila się uczył czegoś nowego, rozwijał się w zastraszającym tempie - zrozumieliśmy tragedie stwierdzenia "dzieci tak szybko rosną". Osobiście zaczęłam chłonąć każdą możliwą chwile z Mieszkiem, z jego radościami i smutkami, z osiągnięciami i upadkami. Chłonęłam i nadal z nich czerpię ile mogę. Tak minął nam rok, nawet nie wiadomo kiedy... A Mieszko już biega, tańczy, nawet trochę skacze... wspina się gdzie popadnie, robi "papa" i wysyła buziaki, gryzie swoimi 8 zębami i je to co my - bez wyjątku! Potrafi pokazać co chce, bawi się i próbuje granic, rozumie już dużo słów i poleceń. Uwielbiam gdy mówi mama i tata, choć może jeszcze nie do końca świadomie, uwielbiam gdy bierze kredkę i rysuje po swojemu. Wie, że jak gdzieś wejdzie to zejść musi tyłem. A ja nie wiem, kiedy ten rok zleciał, kiedy on stał się taki samodzielny, że nie potrzebuje pomocy, żeby wstać z podłogi, coś przenieść, podnieść... I czasami mi smutno, że on chce sam... więc kiedy jednak chce pomocy, kiedy się przytula, to czerpię z tych chwil tyle ile mogę i tak długo jak mogę trzymam go w swoich ramionach i nie puszczam... Teraz z Mieszkiem wkraczamy na etap próby sił - póki co wytrwali nie poddajemy się woli małego Księcia i to on przegrywa bitwy... pytanie jak długo wytrzymamy...

02.05.2016
Przez ten rok nasze życie się zmieniło... stało się piękniejsze, ciekawsze, ma się wrażenie, że ułożyliśmy kolejny puzzel układanki naszego wspólnego życia.
Ten rok dał nam wiele pięknych chwil, ale dał też wiele trudnych  i kryzysowych momentów. Musieliśmy się nauczyć, że w naszym życiu jest kolejny Człowiek, który jest zależny od nas w 100%. Musieliśmy się nauczyć poświęcać swój czas, swoje wolne chwile właśnie mu. Nie zawsze było fajnie i kolorowo. Czasami, kiedy zmęczenie brało górę to kłóciliśmy się o to, kto ma więcej czasu wolnego dla siebie... i to wcale nie chodziło, o to, że nie chcemy się zajmować naszym dzieckiem... zwyczajnie brakowało nam chyba wspólnego wolnego czasu, a jak już go mieliśmy to nie umieliśmy go dobrze wykorzystać... i chyba nadal do końca tego nie robimy bo wciąż zdarza się, że się wkurzam, albo Arek się wkurza bo nie ma czasu dla siebie. Musieliśmy się też nauczyć nowego bycia ze sobą we dwoje i we trójkę. Nauczyć siebie na nowo... ja po ciąży i porodzie sama na siebie patrzeć nie mogłam, dodatkowo blizna, powracanie do formy też rożnie wyglądało i nadal trwa. Daliśmy radę i nadal dajemy, jesteśmy szczęśliwi - temu nie da się zaprzeczyć. Nie ważne co, ważne, że razem, a wszelkie kryzysy się rozwiąże.

Dla mnie rok macierzyństwa takiego fizycznego z pewnością był męczący. Cały czas chodzę niedospana ;) ale jestem najszczęśliwsza! Mimo tego, że czasami się wkurzam i mam dosyć to nie zmieniłabym nic w moim życiu. Mój syn zainspirował mnie i pchnął do własnego rozwoju, dzięki Mieszkowi podjęłam decyzje o spełnianiu marzeń, o rozwijaniu swoich umiejętności, o zdobywaniu nowych doświadczeń. Robię to dla mojej rodziny bo przecież szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. A spokojna żona to spokojny mąż ;) Kocham bycie Karoliną Rachfał, bycie mamą mojego rocznego urwisa i żoną mojego męża!
02.11.2016


2 komentarze: