poniedziałek, 5 grudnia 2016

Zamotani Miłością - Katarzyna

Moja przygoda z chustowaniem zaczęła się gdy synek skończył miesiąc i oboje postanowiliśmy porzucić całodniowe polegiwanie po ciężkim porodzie. Naszego tęczowego pasiaka zakupiliśmy już na samym początku ciąży, jako obowiązkowy element wyprawki. Chciałabym teraz napisać, że to była miłość od pierwszego motania, lecz nie będę ubarwiać historii. Syn  na próby motania reagował płaczem. Było to zapewne wynikiem mojej niepewności i nerwów, które i jemu się udzielały. Mając 7 tygodni i już trzecia z kolei chustę (gdyż mama, w przeciwieństwie do syna, przepadła w tym świecie całkowicie) wybraliśmy się na Nasze pierwsze spotkanie chustowe, gdzie poznaliśmy bratnie dusze. Mama pod okiem bardziej doświadczonych, szybko zaczęła wiązać chustę o wiele sprawniej, co zaowocowało ewentualnym  przyzwoleniem pierworodnego na tulanie. W Naszym przypadku, tej niezwykłej więzi, jaką daje kawałek 5 metrowego materiału potrzebowałam ja, nie dziecko. Przyznam szczerze, że  nienawidziłam noszenia niemowlaka na rękach - było mi niewygodnie, ciężko, nieporęcznie i psychicznie czułam się z tym faktem bardzo źle, gdyż wiedziałam, że swoje dziecko kocham ponad życie, a jednak noszenie go budziło we mnie złe emocje. Wszystko się zmieniło w chwili, gdy zostaliśmy połączeni chustą. Moje ręce zostały uwolnione, kręgosłup odciążony a miejsce nerwów zastąpiły łzy. Łzy wzruszenia. Pojawiła się fala miłości, czułości i tulenia. Głaskania po pleckach, kołysania, całowania w czółko. Były to dla mnie tak piękne i ważne w macierzyństwie chwile, że każdego dnia budząc się rano czekałam tylko na chwilę, w której znów się zachustujemy.



Minął cudowny rok, a ja idąc za głosem serca zdecydowałam się na kurs doradcy noszenia w chustach. Na zajęcia wchodziłam wymęczona porannymi mdłościami, natomiast wychodziłam pełna energii do działania. Pod sercem kiełkowała bowiem córeczka. Podczas konsultacji z rodzicami często zadawano mi pytanie o to, czy noszę "starszaka" w ciąży oraz co na ten temat uważam. Generalnie zawsze, jako doradca radzę, że jeśli mamy nosić dziecko na rękach, rozkładając  jego ciężar niesymetrycznie i wyginając się jak w zatłoczonym tramwaju, lepiej jest użyć dodatkowej pary rąk, jakimi jest chusta - oczywiście z umiarem. Syn, wcześniej przypominam mało chustowy nagle, przy rezygnacji z  piersi, do drzemki potrzebował właśnie ciasnego przywiązania do mamy. Takim sposobem całą ciążę chustowaliśmy się raz dziennie przez ok 1 minutę - zawsze zasypiał jeszcze przed zawiązaniem końcowego węzła. W lipcu bieżącego roku do naszej rodziny dołączyła maleńka 2,5kg osóbka - Maja. Do chusty trafiła w 4 dobie, zaraz po wyjściu ze szpitala i tak spędza od tamtego dnia większość czasu. Oczywiście mamy również czas na to, by rozwijać się, jak to potocznie zwą /na podłodze/, natomiast w przeciwieństwie do brata w tym okresie - to chusta jest narzędziem, które uspokaja, pozwala się wyciszyć, zdrzemnąć. Syn nie odmawiał piersi, córa nie odmawia chusty. Przyznam szczerze, że jest to ogromny kamień z serca. Po pierwsze, co oczywiste - mama jest wniebowzięta, a po drugie, uwierzcie mi - przy 2 dzieci z tak małą różnicą wieku funkcjonowanie bez chusty jest zwyczajnie niemożliwe. Naprawdę! Próbowałam  jeden dzień - katorga. Mieszkamy na 4 piętrze bez windy, mąż pracuje od świtu do zmierzchu, a z domu wychodzić trzeba  - o ile jakimś cudem przy tych 2 wciąż przewijających się tornadach da się odgruzować przejście do drzwi wyjściowych :)

-------------------------------------------
O mnie: Katarzyna Kuligowska, z wykształcenia pielęgniarka i ratownik medyczny. Na co dzień mama na pełnym etacie. Dzieci są moją miłością, a noszenie w chustach pasja, dlatego świetnie odnajduje się w roli doradcy chustowego po szkole noszenia ClauWi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz