Zapraszam Was do poznania wyjątkowej Mamy, z którą jak się okazało jakiś czas temu mamy wspólne tematy. Aleksandra jest Mamą cudownego 2-letniego Tadeusza, dobrego kumpla i uroczego urwisa :) Poznajcie ich własną chustową historie...
O istnieniu
chust wiedziałam, jeszcze zanim byłam w ciąży. Dużo, dużo wcześniej… Chustonoszenie
zawsze mnie fascynowało, tak po prostu, bo idea rodzicielstwa bliskości wtedy jeszcze
nie była mi znajoma. Fascynowało
mnie bardziej dlatego, że momentalnie kojarzyło mi się z zadowolonym dzieckiem,
wolnymi rękoma rodzica a jeszcze te chusty takie przepiękne, kolorowe!

Naszą pierwszą
chustę – niebiesko-seledynowego pasiaka z natibaby, dostaliśmy od mojego
rodzeństwa w prezencie na Boże Narodzenie, Tadeusz miał wówczas skończone 4
miesiące. Bardzo dobrze, że dostaliśmy go, bo sama chyba nie dałabym rady
zdecydować się i wybrać chusty idealnej dla nas, pomijam już kwestię koloru,
ale nie spodziewałam się wtedy, że chusty mają chociażby rozmiary. I jeszcze
firm chustowych jest więcej, niż byłam sobie w stanie wyobrazić, a każda
chustomama poleca co innego – coś co u nich się sprawdziło.
Nasza chusta okazała się doskonała, tylko motanie
nadal było czarną magią. Jedno wiązanie okazywało się być
trudniejsze od poprzedniego, a że za oknem zima, śnieg i mróz to odpuściłam i
na spacery wyruszaliśmy w wózku. A w domu Tadeusz był dzieckiem idealnym, przy
którym bez żadnych problemów można było posprzątać, ugotować obiad, zrobić
dosłownie wszystko bez noszenia na rękach, więc chusta nadal leżała w kącie i
czekała na lepsze czasy, które nastały dopiero krótko przed pierwszymi
urodzinami Tadeusza.